Rozmowa z Andrzejem Koziczem, kierownikiem Klubu Sportów Wodnych „Sokół”, o latach jego młodości...
Kiedy rozpoczęła się Pana przygoda ze sportem?
Było to, bodajże, w roku 1968. Zacząłem od żeglarstwa w „Sokole”, w którym obecnie pracuję. Odlegle to czasy. Kajakami zająłem się w 1972 roku. Moja przygoda zaczęła się od wspólnego chodzenia na kajaki, wraz z kolegami z ulicy Jaracza, na której się wychowałem. W klubie „Sokół” trenowałem do 1975 roku, później znalazłem się w Stomilu Olsztyn. Był to klub pierwszoligowy, jeden z najlepszych w Polsce. Trafiłem tam będąc już mistrzem województwa na „jedynce” wśród juniorów. Spod ręki trenera Edwarda Gulbińskiego przeszedłem do Stomilu. Trenowałem tam trzy lata, potem zainteresowało się mną wojsko. Ciekawostka jest taka, że nie mając jeszcze 18 lat startowałem do eliminacji do grupy seniorów i dostałem się do reprezentacji Polski, jako pierwszy z Ostródy w kajakarstwie. Odkrył mnie, nieżyjący już, Andrzej Niedzielski. W 1977 roku trafiłem do Wojskowego Klubu Sportowego „Zawisza”, ale jeszcze przed tym czasem znalazłem się w ośrodku przygotowań olimpijskich w Bydgoszczy. W reprezentacji byłem 8 lat, startowałem w różnych regatach w Polsce i za granicą. Odnosiłem różne sukcesy. W tamtych czasach kajakarstwo wiodło prym w naszym kraju, tak jak piłka nożna czy lekkoatletyka. Po odbyciu służby wojskowej podjąłem decyzję o zmianie miejsca treningów. Miałem trzy propozycje. Wybrałem Bydgoszcz, mając do wyboru jeszcze Gdańsk i Czechowice – Dziedzice. W 1984 roku zakończyłem karierę w „Astorii”. Pływałem z wieloma kolegami: Piotrem Rogowskim, Zdzisławem Szubskim, który jest obecnie trenerem reprezentacji Grecji, z Grzegorzem Śledziewskim oraz z wieloma innymi, którzy mieszkają na całym świecie.
Jak wyglądała działalność „Sokoła” za czasów Pana młodości?
Było bardzo dużo młodych chłopaków, ale jest to dyscyplina dla twardych ludzi, dosyć bezwzględna, gdzie trzeba się poświęcić praktycznie całkowicie, pogodzić szkołę z codziennymi treningami. Jeśli to wszystko się osiągnie wówczas ma się szansę na dobre wyniki. Zaczęliśmy gromadką, trenerem był Pan Edward Gulbiński. Szło mi nienajgorzej, wybrałem więc drogę kariery sportowej. Były to inne czasy. Był to klub przyzakładowy, pod patronatem. W tej chwili musimy ciężko pracować, żeby środki zdobyć. Kiedyś człowiek był młody, rwał się do wyników. Nie każdy może zostać kajakarzem.
Czy Pana życie było związane tylko z kajakami? Czy zajmował się Pan również innymi sportami?
Swego czasu byłem szefem w klubie „Astoria”, nie tylko kajaków, ale również pracowałem jako trener koszykówki, między innymi z tego względu, że jeden z moich synów zajął się tym sportem. Z resztą obaj na początku byli pływakami, potem ich zainteresowania się zmieniły. Jeden został kajakarzem, drugi koszykarzem.
Co Pan uważa za swój największy życiowy sukces?
Ciężko mi powiedzieć co to jest. Można uznać za sukces zdobywanie medali, wychowanie kogoś z młodych zawodników. Jest wiele aspektów. Można się chwalić, że zdobyło się ileś medali, czy było się w reprezentacji, ale mi się wydaje, że takim sukcesem jest to, że gdy wróciłem po dwudziestu paru latach do „Sokoła” to on się odrodził. Były czasy, kiedy ciężko było utrzymać klub. Trzeba było przejść na swój wikt i opierunek. To uważam za jeden ze swoich czołowych sukcesów. Przystań staje się coraz piękniejsza, mamy nowe sprzęty, jest kanalizacja, jest sporo zawodników. Jesteśmy samodzielni, choć nasze stowarzyszenie nie może istnieć bez pomocy władz i sponsorów. Sami także zarabiamy. Do dorobku dodałbym medale naszych kajakarzy, wychowanków, którzy dają sobie radę na różnych zawodach.
Droga kariery sportowej doprowadziła Pana do trenerstwa. Czy mógłby Pan o tym opowiedzieć?
Trenerem zostałem wiele lat temu, zająłem się młodymi rocznikami. Były to dziewczyny. Teraz są one żonami, matkami… . Kiedyś zdobywały medale na olimpiadach młodzieży. Wracając do „Sokoła” zabrałem się za uzdrawianie klubu, przekształcenia, żeby ten obiekt nie zaginął. Przy pomocy ludzi udało się uzyskać to co w tej chwili mamy. Z tej pracy nigdy nie ma się kokosów, jest to raczej praca społeczna, pasja, a wszystko to robię dla młodzieży, która chce uprawiać ten właśnie sport. Przekazuję swoją wiedzę i doświadczenie młodym ludziom od 1980 roku. To już 26 lat. Zobaczymy co będzie dalej...
Jak rysuje się przyszłość Klubu Sportów Wodnych w Ostródzie?
Bazujemy na kajakarzach i wioślarzach. Uważam, że będzie coraz więcej młodzieży, która zdobywać będzie zaszczytne pozycje, medale, znajdą się w reprezentacji. To jest droga na dalsze lata naszego istnienia.
Czy mógłby Pan przedstawić najbliższe plany „Sokoła”?
W tym roku jesteśmy organizatorami XXII Długodystansowych Mistrzostw Polski w kajakarstwie. Są to mistrzostwa seniorów, seniorek, juniorów, juniorów młodszych, młodzików, ogólnodostępne dla dzieci i weteranów. Są to już nasze drugie zawody. Pierwsze odbyły się w Ostródzie 3 lata temu. Spodziewamy się około 800 gości, w tym ponad 500 zawodników. Jest to bardzo duża impreza, dwudniowa. Będzie bardzo dużo miłośników kajakarstwa. Poprzednie mistrzostwa zostały docenione i uznane za dobrze zorganizowane. Była to najlepsza impreza w ciągu czterolecia. Ostróda została za to nagrodzona medalem. Jest to najbliższe zamierzenie, ale nie może się ono odbyć bez finansów. Klub nie dałby rady sam tego zorganizować. Potrzebna jest pomoc sponsorska, urzędu miasta, aby odbyło się to na poziomie europejskim, wg przepisów Unii. Liczymy na sponsorów.
22-23 kwietnia jedziemy do Wałcza na eliminacje do reprezentacji Polski juniorów. Będzie to młoda ostródzka ekipa dziewięcioosobowa, rocznik 1988-1991. Myślę, że będzie dobrze, choć nie można liczyć na pierwszą dziesiątkę, jednakże dla nas na razie liczy się to, żeby móc rywalizować z najlepszymi. W ten sposób wyrabia się wolę walki i sprawdza możliwości. Będziemy się ścigać o miejsca na olimpiadzie młodzieży w Bydgoszczy - początek czerwca. W zeszłym roku przywieźliśmy medal i zaskoczyliśmy wszystkich, że młodzi zdobywają sukcesy wśród starszych. Mamy teraz grupę odmłodzoną. W tym roku wystąpimy około 20 razy w różnych zawodach, m.in. maratonie, krótkich dystansach, olimpiadach itp.
Czy kieruje się Pan w życiu prywatnym i zawodowych jakimś przesłaniem, mottem?
Trzeba ciężko pracować. Nie widziałem, żeby z lenistwa wyszło coś pozytywnego.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w realizacji planów.