"Po nocy nadchodzi nowy dzień..." - Ireneusz Betlewicz
Jak to się zaczęło z Twoją niepełnosprawnością?
Moja niepełnosprawność to jest dosyć banalny temat. Po pięćdziesięciu kilku latach życia to już nie jest ciekawostka. Jest to choroba genetyczna. W dawnych czasach dosyć trudna do zdiagnozowania, do rozpoznania. Różne hipotezy na temat mojej ułomności krążyły, łącznie z tym, że moje przesilenie młodzieńcze spowoduje, że będę gotowy do służby wojskowej.
Kiedy przestałeś chodzić?
Przestawałem chodzić po 8 klasie szkoły podstawowej. Zabrakło bodźca do tego żeby chodzić. To były inne czasy. Były szkoły dla niepełnosprawnych we Wrocławiu. Zostałem tam przyjęty, a potem odrzucono mnie. Była to szkoła średnia dla niepełnosprawnych, ale okazało się, że było tyle schodów, że nie zdołałem temu podołać.
Edukowałeś się w domu?
Nie, chodziłem zaocznie do Liceum Ekonomicznego w Ostródzie, już na wózku. W ten sposób uzupełniłem naukę.
Kiedy odkryłeś w sobie powołanie do sztuki?
Człowiek ma w sobie potrzebę rozmowy, komunikacji z otoczeniem, z samym sobą. Są różne sposoby na wyrażenie tego, na artykulację tych dźwięków, które siedzą w duszy. U mnie się to przejawiało działaniami w sztuce. Trochę piszę, trochę maluję. Trudno powiedzieć czego jest więcej. Chyba to szło równolegle, ale nie zawsze potrafiłem te rzeczy robić równocześnie. Jak wszedłem w plastykę to jakiś czas się tym zajmowałem, dłubałem, malowałem. Jak zainteresowałem się pisaniem, to odkładałem malowanie. Tak się to działo. Jestem pasjonatem. Jak w coś się angażuję to zapominam o całym świecie. Muszę się wypalić, skończyć i dopiero mogę się zabrać za coś pobocznego. Wówczas zapala się światełko, że można coś zrobić inaczej, inaczej to wyrazić i zabieram się za inne sfery.
O czym są Twoje grafiki, obrazy?
Są to moje opowieści o mnie samym, o życiu, spekulacje i fantazje na temat życia. Historie, które są we mnie, które widzę. Próbuję je nazwać, odtworzyć.
A jeśli chodzi o literaturę... Czy także możesz powiedzieć to samo? O czym ona jest?
Myślę, że jest o tym samym co w plastyce. Inaczej akcentem położone. Głównie piszę poezję, która jest wyrachowana, oszczędna, sucha, próbująca mówić językiem skrótu, który jest zabarwiony dużą ilością przenośni, alegorii, żeby powiedzieć coś używając maksymalnie jak najmniej słów.
Wiem, że wystawiałeś swoje prace plastyczne na wystawach. Czy mógłbyś opowiedzieć o którejś z nich?
Mam bardzo dużo wystaw. Niektórzy się śmieją, że mam więcej wystaw niż ludzie zdrowi. Pytają - jak to się dzieje, że daję sobie radę, że nadążam. Rocznie mam jakieś 5-7 dużych wystaw, plus indywidualne lub zbiorowe, z różnymi naciskami. Wystawy były w Polsce i za granicą. Każda jest inna i zarazem wszystkie są do siebie podobne. Przychodzą ludzie, następuje zderzenie wizualne z osobą na wózku, przyglądanie się i w końcu otwarcie oczu na mnie poprzez moją sztukę. Okazuje się, że sztuka jest jedna, że nie ma podziału na sztukę zdrowych i chorych. Sztuka jest albo jej nie ma. Zmierzam do tego, żeby w tych dziedzinach nie było taryfy ulgowej dla mnie, bo to nie o to chodzi. Chodzi o maksymalny przekaz bólu, emocji, myśli.
Należysz do Stowarzyszenia Artystów Malujących Ustami i Nogami. Ty malujesz ustami…
Tak wypadło. Choroba jest postępująca, poszczególne funkcje ciała zaczęły ustawać, pozostały mi usta do malowania, bo ręce nie dają się unieść w górę, nie pozwalają pracować w powietrzu. Jest takie Stowarzyszenie Artystów Malujących Ustami i Nogami w Lichtensteinie. Przestawiłem im swoje prace i zostałem przyjęty, ale nie ma to nic do rzeczy czym maluję, to po prostu jest sztuka. Mi nie chodzi, żeby zarobić, tylko żeby być autentycznym twórcą, który chce rozmawiać poprzez plastykę. Ja czuję się człowiekiem, a że jestem niepełnosprawny to traktuję to jako jakieś odstępstwo od przyjętej normy zdrowotnej dla nacji ludzkiej.
Jeśli chodzi o miejsca wystaw. Jakie mógłbyś wymienić miasta, kraje, gdzie wystawiałeś?
W Wenecji miałem wystawę. Wysłałem prace anonimowo, bo to był konkurs plastyczny. Zostałem zauważony i nagrodzony. Było to dla mnie duże wydarzenie w sferze psychicznej, bo poczułem się równy wśród równych. W Sztokholmie miałem wystawę w instytucie, gdzie można było z księgi wyczytać mnóstwo nazwisk, to tez było miłe, że zostałem przyjęty do tej grupy ludzi. Wystawiam w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie są jesienne żurnala plastyczne, wystawiam wśród ludzi zdrowych. Z resztą wystawiam i pracuję ze środowiskiem szeroko pojętym, a nie tylko w tzw. światku niepełnosprawnych.
Jeśli chodzi o poezję… Piszesz, co później się z nią dzieje? Wiem, że ukazało się kilka tomików z Twoją twórczością.
Dokładnie 3 tomiki - „Jabłko toczy się po trawie”, „Wszystko nadzieją podparte” i „Fruwa między łopatkami” Poza tym moje wiersze ukazywały się w kilku antologiach. Tworząc poezję, nie piszę jako niepełnosprawny, piszę jako człowiek cierpiący, cieszący się, widzący, tęskniący. Zwykle twórczość osób niepełnosprawnych odbywa się na podłożu sentymentalnym, takiej ckliwej tęsknoty i opowieści jaki ja jestem nieszczęśliwy czy wybrany. Myślę, że są to teksty dla ludzi inteligentnych.
Czy masz jakieś sygnały od Twoich czytelników? Czy wyrażają swoje opinie?
Reakcja na moją twórczość jest taka mocna i to od ludzi zdrowych, bo chorzy trochę inaczej to postrzegają. Natomiast ludzie zdrowi są poruszeni, jakby oświeceni tym moim spojrzeniem, specyfiką widzenia świata i bez chwalenia się, musze powiedzieć, że moja twórczość się broni.
Czy ktoś ze znanych twórców oceniał Twoją poezję?
Np. Ernest Bryl napisał słowo wstępne do mojego ostatniego tomiku. Zbigniew Jerzyna czy Krzysztof Zuchora także. Jest wielu ludzi z tej górnej półki, którym moja twórczość jest bliska, znana, zrozumiała i podpisują się pod nią.
Czy oprócz przyjemności tworzenia odnosisz korzyści materialne?
Na sztuce, za życia, się nie zarobi. To dopiero spadkobiercy biorą profity z tego pocenia się mózgu, ale można dorobić do życia, na podróż na wernisaż. Ta świadomość możliwości buduje, że potrafię, nie wyciągając ręki, zarobić na swoje utrzymanie.
Czy możesz nam zdradzić kilka szczegółów powstawania swojej sztuki?
Muszę się posługiwać dodatkowym sprzętem w trakcie swojej pracy. Sztaluga musi być dostosowana, pędzle znajdować się w odpowiednim miejscu, farbę ktoś musi wycisnąć. To są takie szczegóły trochę denerwujące i drażniące, bo kiedy przegapię i nie dopilnuję wyciśnięcia odpowiedniej ilości danego koloru to później praca staje i nic więcej nie mogę zrobić. A gdy zrobię to asekuracyjnie to farba wyschnie. To jest taka kołomyja, ale to wszystko wynagradza proces twórczy, kiedy świat się rozwija, kiedy mogę wejść w przestrzeń i się umieścić, i powędrować. Potrzebna jednak jest pomoc i ludzie…
Czy coś Cię inspiruje?
Inspiracją do twórczości jest głównie życie, ale czasami można sobie „doping” stworzyć. Jednym z takich bodźców jest muzyka, przy której ja mogę odpłynąć. Jest ona różna, zależy od humoru. Bywa to muzyka poważna, głównie nokturny Chopina są taką formą odreagowania. Lubię słuchać jazzu, muzyki mentalnej. W czasie pracy nie może ona całkowicie mnie zajmować, ale dopowiadać, wprowadzać w nastrój.
Co chciałbyś powiedzieć na koniec?
Świat jest jaki jest. Mówią, że jest gorszy niż kiedyś. Uważam, że czasy są takie jakie my je tworzymy i żeby się nie dać ponieść chwili słabości, żeby dany problem nie zamykał drzwi, bo panika, która nas ogarnia sprawia, że je zamykamy. A przecież po nocy nadchodzi nowy dzień, nowy ranek, jest słońce, ptaki ćwierkają i myślę, że warto nadstawić uszy.