ZAWSZE MARZYŁEM O LATANIU...Rozmowa z Grzegorzem Kuikiem - paralotniarzem.

To jest prawdziwa walka z naturą” – tak o paralotniarstwie mówi Grzegorz Kuik.


Kiedy zaczęła się Pana podniebna przygoda?

Lataniem interesowałem się od dziecka, patrzyłem na samoloty - budowałem je, najpierw z kartonu, później z plastiku. Tak na poważnie – zacząłem realizować  swoje marzenie w 2001 roku, wtedy  pierwszy raz zobaczyłem paralotniarza i już wiedziałem, że muszę latać...

 

Jakie warunki trzeba spełniać, żeby zostać paralotniarzem?

Trzeba ukończyć 16 lat i zrobić kurs.

 

A gdzie można go zrobić?

Jest wiele takich szkół w Polsce, które organizują kursy. Należy ich szukać przy aeroklubach.

 

Czy to kosztowna pasja?
Jeżeli chodzi o sprzęt, sprawa niewątpliwie kosztuje. Nowe skrzydło to około 7 tys.zł, silnik – 8-9 tys., a inne gadżety także należy kupić... Istnieje na szczęście tzw. rynek wtórny, gdzie można skompletować „latająca machinę” za połowę ceny.

 

Co jest najbardziej ekscytujące w lataniu?

Samo latanie. Bycie w powietrzu. Możliwość poruszania się w każdym kierunku.

 

Czy to bezpieczny sport?

Mnie się wydaje, że tak. Jest tak samo bezpieczny jak jazda na rowerze. Wielu ludziom wydaje się, że to sport ekstremalny, związany z dużym ryzykiem. Ja uważam - że przy zachowaniu zdrowego rozsądku i elementarnych zasad bezpieczeństwa - jest to taki sam sport, jak każdy inny.

 

Były jakieś wypadki, kontuzje?

Tak, ale były konsekwencją niedostatecznej wiedzy i głupoty...

 

Co jest warunkiem koniecznym do wystartowania?

Paralotnia z napędem i trochę wolnej przestrzeni, bez zabudowań.

 

Jak długo można szybować w przestworzach?

To zależy od zabranego paliwa. Ja zabieram ze sobą 11 litrów, co przy spokojnym locie starcza na 3-4 godziny.

 

Jakie prędkości osiąga się na skrzydle?

To zależy od warunków atmosferycznych. Przy locie o zerowym wietrze, prędkości wynoszą około 30 do 35 kilometrów na godzinę.

 

W Morągu był Pan pionierem w tej dyscyplinie sportu?

Tak. Byłem pierwszy na morąskim niebie... Obecnie jest nas czterech: ja i mój syn, mój kolega i jego syn.

 

Czy rywalizujecie ze sobą - np. organizując zawody?

Są zawody rozgrywane rokrocznie w motoparalotniarstwie, ale ja nie brałem w nich udziału. Nie ciągnie mnie do tego.

Na czym te zawody polegają?

Jest wiele konkurencji, także sprawnościowych: omijanie tyczek - na jak najmniejsze spalanie.

 

Mam przed sobą album z pięknymi zdjęciami robionymi z powietrza. Czy mógłby Pan zdradzić, jak to się robi?

Zwyczajnie, np. aparatem cyfrowym lub takim - jaki się posiada. Moje początki to zwykła „strzałka”. Robię zdjęcia z ręki, w spokojnych warunkach.

 

Czy każdy lot musi być gdzieś zgłoszony?

Tak. Należy wykonać telefon do Ruchu Lotniczego w Warszawie i poinformować o locie – zapytać o pozwolenie na start. Gdy warunki są odpowiednie - Warszawa zezwala - i lecimy.

 

Co by Pan poradził komuś, kto marzy o takim lataniu?

Niech poszuka informacji w Internecie, a jeśli będzie mu mało - a znajdzie się w okolicach Morąga - zapraszam do siebie!

 

Czy oprócz skrzydeł z napędem uprawia Pan inny sport?

Tak, paralotniarstwo bez napędu. To jest prawdziwa walka z naturą. Polecam. Holujemy się w Ornecie, wykorzystujemy dawne lotnisko wojskowe. Żeby się wzbić - potrzebny jest silnik lub holownik, który przywiązujemy do samochodu poprzez zespół siłowników.

 

Czego należy życzyć paralotniarzowi?

Tego samego co każdemu pilotowi, tyle samo startów co lądowań.

 

I tego właśnie życzę.