Romuald Aramowicz - człowiek z aparatem

Rozmowa z Romualdem Aramowiczem o jego dzieciństwie, fotografii...

Znamy się już bardzo długo, więc będę się do Ciebie zwracał po imieniu.

Chciałbym na początku naszej rozmowy zapytać Cię o twoje życie, bo wiem, że sporo przeszedłeś.


Urodziłem się na Litwie w okolicach Poniewieża w Kidziszkach. Moi rodzice mieli tam gospodarstwo o powierzchni około 80 ha. Ojciec pochodził z Pogirów, które znane są z literatury. Pisze o nich Miłosz w „Dolinie Issy”. Z tamtych czasów pamiętam niewiele. W 1948 roku, chyba 21 maja, cała nasza rodzina, to znaczy rodzice, siostra i ja, zostaliśmy wywiezieni na Syberię. Jechaliśmy dosyć długo, podejrzewam że około miesiąca. Z tej podróży również niewiele pamiętam. Pamiętam tylko, że omal nie straciłem życia. W wagonie, którym jechaliśmy, z desek było zrobione piętro. Stałem na krawędzi, kiedy pociąg raptownie ruszył i spadłem z tych desek. Na szczęście ktoś próbował mnie złapać i to zamortyzowało upadek. Trafiliśmy do miejscowości Bajcy, kilkaset kilometrów za Bajkałem. Było tam tylko kilka chałup. Pierwszą rzeczą jaką należało zrobić, to była budowa jakiegoś lokum. Dobierało się kilka rodzin i budowało barak mieszkalny z bali drewnianych przetykanych mchem. Rodzice pracowali tam przy wyrębie lasu na tzw. kopalniaki, czyli stemple używane w kopalni do zabezpieczania chodników. Po około trzech latach przenieśliśmy się do innej miejscowości o nazwie Tamachtaj. Mama przez jakiś czas pracowała przy nalewaniu paliwa do samochodów. Spędziliśmy tam ponad osiem lat. Wróciliśmy do Polski 5 września 1956 roku.

 

Chodziłeś tam do radzieckiej szkoły?

Do szkoły chodziłem przez rok czy dwa w Tamachtaj. Była to szkoła trójklasowa, więc później musiałem dojeżdżać do dużej wioski, która nazywała się Staraja Briań. Łącznie ukończyłem tam 6 klas szkoły podstawowej.

 

Wspomniałeś, że w 1956 roku wróciliście do Polski. Co dalej się działo?

Po 3 dniach odpoczynku, czyli 8 września zacząłem chodzić do szkoły nr 3, która wówczas mieściła się w budynku przy ulicy Wyszyńskiego, gdzie dziś swoją siedzibę ma Zespół Szkół Zawodowych im. Stanisława Staszica. Na początku miałem pewne trudności, bo alfabet łaciński znałem dobrze, ale tylko litery abc i xyz. Dlaczego? Ponieważ w Związku Radzieckim w szóstej klasie była algebra, w której te symbole występowały. Reszty musiałem się szybko nauczyć. Nauczycielka języka polskiego, pani Łosiakowska, traktowała mnie ulgowo. Ale nauka szła mi dobrze, bo już trzecie dyktando napisałem na piątkę. Po ukończeniu podstawówki poszedłem do ogólniaka. Wtedy dyrektorem był pan Mach. Pracowali tam wówczas między innymi pani Gilewska i pan Szarek. W liceum szło mi dosyć dobrze. Najgorzej było z polskiego, bo ciągle miałem jakieś naleciałości z rosyjskiego. Maturę zdałem w 1961 roku. Powiem tylko coś do obecnej młodzieży – ja w ciągu jednego dnia, od ósmej rano do czternastej musiałem zdać pięć egzaminów ustnych: matematyka, język polski, wiedza o świecie, chemia i historia. Dostałem się na studia, na Wydział Mechaniczny Politechniki Gdańskiej. Niestety, na drugim roku musiałem zrezygnować, ponieważ nauka szła mi słabo. Wróciłem do Ostródy i poszedłem do pracy do Zakładu Energetycznego. Było to chyba w 1964 roku. Pracowałem tam przez półtorej roku. Na początku 1966 roku otrzymałem powołanie do wojska. Pierwszego dnia, podczas poboru, dostałem wylewu krwi do mózgu. Nie wiem dokładnie dlaczego to wystąpiło. Nie byłem zdenerwowany ani przemęczony. Po prostu samoistny wylew, który mógł mi się przytrafić w dowolnej sytuacji. Miałem szczęście, że ten wypadek nastąpił w jednostce wojskowej. Od razu umieszczono mnie w szpitalu wojskowym w Warszawie na Szaserów. Spędziłem w nim trzy miesiące. Po tym wylewie pozostał mi niedowład prawej strony ciała, który objawia się tzw. brakiem czucia głębokiego i powierzchniowego. Przyznano mi rentę i przez pewien czas po prostu siedziałem w domu.

 

Wtedy zaczęła się chyba twoja przygoda z bibliotekarstwem.

Tak. W 1968 roku mój stryj mieszkający również w Ostródzie, zasugerował mi, że skoro czytam dużo książek, to może mógłbym w bibliotece pomagać w różnych pracach. Dzięki przychylności ówczesnej pani dyrektor, Teresy Marchwickiej, zacząłem swoją działalność na tym polu. W 1969 roku, we wrześniu, zostałem zatrudniony w Bibliotece Miejskiej. Trzy lata później rozpocząłem studia zaoczne na Uniwersytecie Wrocławskim im. Bolesława Bieruta na wydziale humanistycznym w kierunku bibliotekoznawstwo i informacja naukowa. Wtedy był to jedyny taki kierunek w Polsce. Jak byłem na drugim roku, to podobny kierunek powstał w Wyższej Szkole Nauczycielskiej w Olsztynie, ale wtedy już nie miałem ochoty zmieniać uczelni. Dojeżdżałem do Wrocławia przez pięć lat. Po tym czasie obroniłem pracę i uzyskałem tytuł magistra.

 

Co jest specyficznego w pracy w czytelni?

To jest trochę inny stopień wtajemniczenia. W wypożyczalni na ogół ludzie sami wybierają sobie lektury. W czytelni najczęściej jest tak, że można powiedzieć że jest katalog i proszę sobie znaleźć. My traktujemy naszą pracę inaczej. Staramy się poddawać gotowe rozwiązania. Jeżeli czytelnik o coś prosi, to staramy się znaleźć odpowiednią lekturę. Czasami problem polega na tym, że czasami nie bardzo wiadomo o co chodzi. Petenci też często nie wiedzą. Trzeba mieć trochę smykałki, żeby zasugerować, że dany temat może być na przykład w tej czy innej książce. Często zdarza się że tak jest w rzeczywistości. Często zdarzają się pomyłki. Wynika to z tego,

że często ludzie źle coś zapisują. Najlepszym przykładem jest to, jak kiedyś przyszedł uczeń, któremu pewien nauczyciel zadał odszukanie artykułu prasowego, w którym nie zgadzał się ani tytuł artykułu i gazety, ani autor. Mimo to, udało nam się go znaleźć.

 

Kiedy zaczęła  się twoja przygoda z fotografią?

Jeszcze kiedy byłem na Syberii, mój kolega dwa lata starszy, robił zdjęcia. Wtedy mnie to zafrapowało. Namówiłem wtedy rodziców, żeby kupili mi aparat Zorkij, powiększalnik i inne akcesoria. Po przyjeździe do Ostródy nie miałem za bardzo warunków do realizowania swojej pasji. Mieszkaliśmy wtedy kątem u stryja przy ulicy Czarnieckiego i nie było tam warunków na urządzenie ciemni. Kiedy przeprowadziliśmy się na ulicę 1 Maja (dziś Jana Pawła II),  wtedy już mogłem samodzielnie wywoływać zdjęcia. Problem pojawił się, kiedy zachorowałem i stałem się jednoręczny. Poprosiłem wówczas kolegę o pomoc. Miało to wyglądać tak, że ja będę siedział przy nim a on będzie wywoływał zdjęcia. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. Zacząłem sam robić zdjęcia z o wiele lepszym skutkiem. Musiałem robić zdjęcia aparatem dla praworęcznych. Ze względu na moje ograniczenia starałem się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Udało mi się znaleźć aparat, który miał spust również z lewej strony. Była to EXAKTA RTL 1000 produkcji byłej NRD. W latach siedemdziesiątych zacząłem robić slajdy. Nawet sam je wywoływałem.

 

Co było wtedy głównym tematem Twoich zdjęć?

Fotografowałem głównie przyrodę. Robiłem również portrety i zdjęcia z życia szkoły. Wtedy też pan Szarek prowadził szkolne kółko fotograficzne, w którym ja również się udzielałem. w  latach osiemdziesiątych stałem się rzeczywistym kronikarzem miasta. Wtedy z inicjatywy pana Tadeusza Petera zaczęła ukazywać się „Ziemia Ostródzka”, dla której wykonałem wiele zdjęć. Zmieniłem aparat na Minoltę X 700, która też łatwo dała się przystosować dla osoby leworęcznej. Potem zauważyłem, że mój wzrok jest coraz gorszy. Przyszedł czas na autofokus. Kupiłem aparat marki PENTAX, który bez trudu dał się zaadoptować do moich wymagań. Nigdy nie uważałem, że jestem jakimś tam wielkim fotografem. Nie wysyłam zdjęć na konkursy. Jeżeli moje zdjęcia podobają się komuś, to mnie to cieszy.

 

Wiem, że Twoje zdjęcia były prezentowane na wielu wystawach.

Miałem kilka wystaw. Pierwsza z nich miała miejsce w MPiK-u w Olsztynie na przełomie 79 i 80 roku. Były tam kolorowe zdjęcia pejzażu formatu 30x40 cm. Później, kiedy oglądałem te zdjęcia, to doszedłem do wniosku, że nie były one  zbyt ciekawe. Ale w tamtych czasach rzeczywiście mogły wzbudzać zainteresowanie. Później stałem się tak jakby kronikarzem Ostródy. Utrwalałem na zdjęciach ważniejsze wydarzenia i uroczystości. W ramach Klubu Plastyka Amatora również prezentowałem swoje zdjęcia na wystawach retrospektywnych. Wystawiałem także zdjęcia portretów kobiecych na zamku w Ostródzie (Dziewczyny Romka I i II). Ostatnia moja wystawa „Ostróda trochę dawniej i dziś” przedstawiała nasze miasto sprzed kilkudziesięciu lat i obecnie.  Publikowałem także moje zdjęcia w „Dzienniku Pojezierza” i „Gazecie Ostródzkiej” oraz w różnych wydawnictwach o Ostródzie i okolicach.

 

Teraz fotografujesz w technice cyfrowej?

Jest to ciekawa technika z tego powodu, że nie muszę oszczędzać zdjęć, co niestety miało miejsce w fotografii tradycyjnej. Mam aparat marki „Pentax” i dość pojemną kartę pamięci. Dobre w tej technice jest to, że zdjęcia można potem obrabiać i poprawiać z pomocą komputera.

 

Wiem też, że jesteś zapalonym cyklistą. Jakie trasy lubisz najbardziej?

Lubię rower. Ten, którego teraz używam ma już dwadzieścia lat. Jeżdżę głównie dla zdrowia. Kiedyś jeździłem w kierunku Starych Jabłonek. W tej chwili nie lubię tam jeździć ze względu na duży ruch. Lubię leśne i polne drogi, których dużo jest na południe od Ostródy. Każdego roku, od wiosny do jesieni, przebywam kilka tysięcy kilometrów. Oczywiście mam zawsze ze sobą aparat fotograficzny, dzięki któremu mogę utrwalać na zdjęciach co ciekawsze miejsca.


Dziękuję za rozmowę i życzę wielu udanych zdjęć.