Bywają szare, srebrne, czarne i w dziesiątkach innych kolorów. Czasem traktowane z pieczołowitością – pakowane do pokrowców, trzymane na stojaczkach, czasem zaś rzucane gdzie popadnie.
Na dobre rozpleniły się przez ostatnie dwa – trzy lata. Dziś mają je już chyba wszyscy – dzieci, młodzież, dorośli, koleżanka z ławki, chłopak spotkany w dyskotece, pani od matematyki. Na pewno przydatne, na pewno ułatwiają wiele spraw, ale czy niezbędne?
Pewnie każdy posiadacz „komórki” miał taką sytuację, w której telefon okazał się niezwykle przydatny – wezwał policję, straż pożarną, zadzwonił po taksówkę. Można psioczyć na coraz bardziej panoszącą się w naszym życiu technikę, ale postępu cywilizacji nie uda nam się zatrzymać. I dobrze.
Tzw. „organizm jednokomórkowy” targa swój telefon wszędzie, gdzie się da. Zawraca z podróży, kiedy zostawi aparat w domu. Spóźnia się na spotkanie, bo czekał, aż naładuje się bateria. Kiedy spotyka się ze znajomymi na łonie natury, 90% czasu zajmuje mu bieganie po okolicy i szukanie zasięgu. Spod restauracyjnego stolika wysyła sms-y i mało co kojarzy, co się do niego mówi. Co chwila wyciąga aparat (o ile oczywiście nie położył go na stole) bo „zdawało mi się, ze ktoś do mnie dzwonił”. Osobnika takiego można jednak tolerować – jest w miarę nieszkodliwy.
Gorzej jednak, kiedy posiadacze telefonów komórkowych zapominają o prostej acz niezwykle przydatnej funkcji – wyłączania dźwięków. I co najdziwniejsze – komórki w miejscach publicznych nie dzwonią uczniom podstawówki, licealistom – najrozmaitsze melodyjki dobiegają z kieszeni, teczek i torebek dorosłych, zdawałoby się odpowiedzialnych ludzi. Kiedy trwa jakieś spotkanie – chociażby sesja Rady Miasta czy Powiatu, czasem czuję się jak na przedziwnym koncercie. Z lewej strony brzęczy melodyjka z „Janosika”, z prawej coś jakby Brathanki, z przodu słychać Mozarta. Co chwila trzaskają drzwi, bo ktoś w dzwoniącym aparatem wybiega na korytarz. Co i rusz słychać sceniczne szepty: „Nie mogę teraz rozmawiać, jestem na spotkaniu”. Hmm... No jak ja nie mogę rozmawiać, to albo wyłączam dźwięki, żeby nie słyszeć brzęczenia telefonu albo używam magicznego guziczka, którym wyłączam aparat.
Nie raz zdarzyło się, że któryś z radnych nie wziął udziału w głosowaniu, bo zajęty był telefonicznym rozważaniem jakiejś kwestii. Wracał, siadał na swoje miejsce i jak uczeń na lekcji pytał sąsiada: „O czym mówią?”, po czym niezrażony niczym wysłuchiwał (p)odpowiedzi.
Miłe Panie i jeszcze milsi Panowie: używajcie swych komórek do woli, ale nie zapominajcie o szarych komórkach – warto czasem pomyśleć, co wolno, a czego nie wypada robić.