Zaiste, Anna Zapaśnik Baron dotrzymała danego na łamach "Głosu Ostródy" słowa. 19 września, z małym poślizgiem czasowym, odbyła się inauguracja nowego roku kulturalnego.
Na pawimentach sali zamkowej "Mazur" odtańczył poloneza, jak zawsze dostojnie, acz wdzięcznie. Licznie zebraną publiczność, co ważne - również sporą grupę młodzieży - nie zanudzano długimi przemowami. Mów było niewiele, tylko te konieczne i na szczęście - krótkie. Rzadkość w naszym kraju!
A potem byliśmy świadkami miłej, lecz niespodziewanej uroczystości. Bowiem zasłużeni dla ostródzkiej kultury ludzie, a było ich - okazuje się - sporo: pisarze, muzycy, fotograficy, działacze - otrzymali w dowód uznania piękne medale z herbem miasta, tudzież stosowne dyplomy i po jednej, za to efektownej, szlachetnej róży na głowę. Każdej z tych osób ojciec miasta powiedział kilka lub nawet więcej ciepłych słów, prosząc o dalsze dokonania. Wzniesiono toast za pomyślność w całym roku, zakąszono wytwornymi zakąskami, a na estradzie pojawili się, zapowiadani przez Annę Zapaśnik Baron i Ryszarda Szurgota, artyści - goście z Kaliningradu.
Jak oni to robią? Nadziwić się nie mógł siedzący przy mnie młody człowiek. Bo rzeczywiście, jeśli Rosjanie już kogoś wpuszczą na estradę, to klękajcie narody! Słuchaliśmy fletów prostych w utworach Alabiewa i Schuberta, potem arii z radzieckich i nieradzieckich operetek. Goście zza miedzy grają czysto, rytmicznie i z uczuciem, a jeśli już śpiewają, to z całego serca, pełnym głosem. Gdy natomiast do walorów wokalnych, tak jak to miało miejsce w wypadku Olgi Saltynkowej, dojdzie jeszcze sceniczny wdzięk, promienny uśmiech i uroda - to satysfakcja słuchaczy jest zupełna. Brawo!
Z moim sąsiadem zza płotu lubię sobie porozmawiać. Pan Kazio, lubo raczej "odległy" od kultury wysokiej, jest ceniony przeze mnie jako znawca obyczajów tubylczych i socjolog - amator. Wysłuchał w skupieniu mojej relacji o koncercie i uroczystości, zamyślił się głęboko i wyłuszczył swoje racje: " Dobrze zrobili w tym zamku... Bo jak tak popatrzeć gołym okiem, to czym się naród z grubsza w wolnej chwili u nas zajmuje? Albo idzie taki na grzyby, albo ryby łowi, albo gorzałę chla, a w najlepszym razie w telepudło ślepi. Dobrze gadam? To jeśli się znajdzie taki, co w wolnej chwili zamiast tego wszystkiego, coś po swojemu główkuje i kulturalnie modzi, warto na takiego chuchać, dmuchać i na rękach nosić! Bo to u nas rzadki rarytas, jak nie przymierzając, uczciwy celnik, albo niedurny polityk! Ile było tych nagrodzonych? Mówisz sąsiad, że prawie 30 sztuk? To wypada jeden kulturalnie nawiedzony na cyrka tysiąc pogłowia mieszkańców? No to dobrze, ale nie beznadziejnie. Może za rok będzie takich medalistów więcej?"
Trudno mi się nie zgodzić z panem Kaziem. Bo w tak zdolnym narodzie zawsze znajdą się tacy, którzy talent od Bozi dany zechcą zaprezentować piórem, dźwiękiem, pędzlem czy choćby sztychem średniowiecznego miecza... Są i tacy, którzy potrafią deptać, nękać, zaglądać do kieszeni decydentów, żeby wyżebrać i wycyganić spod węża w kieszeni jakiś grosz na organizację imprez. Ale w Ostródzie brak mi czegoś innego. A no właśnie! Co robić i jak robić, żeby ludziom zechciało się coraz bardziej uczestniczyć w kulturze? Żeby obecność na wystawach, koncertach, imprezach była duchowym obowiązkiem? Modą. Szlachetnym snobizmem - wreszcie. " Bowiem publiczność jest tym drogowskazem - pouczał krawca Teofila niezapomniany Ildefons Konstanty - ...toć i szyjemy i piszemy dla niej".
Tak więc u progu nowego roku kulturalnego wszystkim twórcom, menadżerom i działaczom życzymy tłumnej publiczności. No i pchajmy się do KULTURY przez duże K drzwiami i oknami. Tak, jak na inaugurację w zamku.