Podróżowanie w pociągu, gdy temperatura przekracza pewien określony poziom wytrzymałości psychicznej i fizycznej jest już nie tylko uciążliwe, ale staje się koszmarem. Szczególnie gdy podróż jest długa, a pociąg wlecze się niemiłosiernie. Gdy dochodzą do tego dwie przesiadki, a pot spływa z czoła w ilościach grożących odwodnieniem organizmu w godzinę, zaczyna się zabijać wzrokiem każdego, kto stanie człowiekowi na drodze. Okazuje się jednak, że niektórym ludziom nic nie jest w stanie stanąć na drodze. Wynika to prawdopodobnie z bardzo wysoko rozwiniętej zaradności życiowej, która w połączeniu z szeroko rozwiniętą zasobnością portfela potrafi zdziałać cuda, nawet sprawić zatrzymanie pociągu i jego opóźnienie z przyczyn czysto prywatnych...
Ale po kolei. Po przesiadce, wyzuta z jakiejkolwiek radości życia, kolejnym kurcgalopkiem podążyłam do następnego miejsca mojego przeznaczenia, trzeciego tego dnia pociągu, który zawieźć mnie miał do wymarzonego, utęsknionego, klimatyzowanego domu.
Usadowiłam się w przedziale, w którym wraz z towarzyszami niedoli (czytaj podróży) walczyliśmy bohatersko o każdy oddech, wyglądając jak karpie wyciągnięte z wody. Nawet ociekaliśmy, tyle, że nie wodą a potem... Czas wlókł się niemiłosiernie. Słońce przypiekało. Powietrze zrobiło się gęste. A pociąg stał nadal. Stał nawet wtedy, gdy dawno minął czas jego odjazdu. Czułam, że jeszcze chwila w przedziale, a nigdy już nie będę tym samym człowiekiem co kiedyś, bowiem najzwyczajniej w świecie oszaleję. A pociąg stał. Pasażerowie przysypiali, choć mogła to być też powolna agonia, tego nie zgłębiłam. Zainteresował mnie bowiem dziwny splot okoliczności. Nagle zapowiedziano opóźniony pociąg ekspresowy. Zrozumiałam, że czekamy na ten pociąg. Zdziwiłam się bardzo, bo mój środek transportu to pociąg podmiejski, miał już bardzo dużo spóźnienia, stacja na której wsiadałam była stacją początkową, a on nadal tkwił w miejscu. Dlaczego czekaliśmy na pociąg, którego przybycie w żaden sposób nie było zgrane z czasem odjazdu mojego? Moja psychika, karmiona od czasów wczesnej młodości kryminałami zaczęła pracować na pełnych obrotach...
I tak oto, zastrzegam, że nie wiem, czy zgodnie z prawdą, powstał obraz tego, co zobaczyłam. Ekspres przybył. Wysypał się z niego dość spory tłum ludzi. Do naszego pociągu podążyło ich... sztuk trzy... Dwie młode panienki obarczone ogromnymi plecakami wpadły zdyszane z minami niezmiernie uszczęśliwionymi . Widać było na ich rozradowanych twarzach, że nie mogą uwierzyć w tak wielkie szczęście, oto dotrą do miejsca przeznaczenia szybciej niż planowały. A za nimi... Dość spokojnym krokiem, z miną osoby bardzo pewnej siebie wkroczyła pani koło trzydziestki z telefonem komórkowym w dłoni. Rozejrzała się dokoła i podążyła w stronę konduktora, który widocznie był szefem tego pociągu. Stanęli w korytarzu, pani wyciągnęła portfel, ściszonymi głosami prowadzili ożywioną dysputę. Potem zajęła miejsce naprzeciwko mojej skromnej osoby. Biletu u niego nie kupowała na pewno, wiem, bo bilet kupiła przy mnie, gdy wszedł inny konduktor dokonać przykrego obowiązku kontroli. Wysnułam wniosek, że pani zadzwoniła sobie z ekspresu do szefa naszego pociągu i za pomocą wrodzonej bądź nabytej zaradności i zasobności portfela załatwiła sobie przesiadkę bez konieczności czekania. Słowem dała w łapę komu trzeba i wszyscy pasażerowie umierali czekając na panią, która umie zadbać o siebie. Słowo daję, gdy wyciągnęłam już odpowiednie wnioski, popatrzyłam na nią z tak wielkim obrzydzeniem, że aż zdziwiona podniosła brwi. Refleksje o moralności i potędze pieniędzy leciały mi przez głowę w takim tempie, że żadna siła nie byłaby w stanie ich zatrzymać. Tymczasem telefon komórkowy zaradnej pani posłużył za gwóźdź do mojej trumny. Ostentacyjnie bowiem go wyciągnęła, poprzyciskała co trzeba i rozradowana oznajmiła osobie z drugiej strony, że będzie. Będzie szybciej, za pół godziny już nawet, bowiem "tak jej się udało"...