Pozornie mogło ich połączyć niewiele ale rzeczywistość już nie raz szykowała nam niespodzianki. Członkinie Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej "Jodły" odwiedziły mieszkańców Markotu w Marwałdzie i jak co roku przygotowały świąteczne paczki i inne niezbędne przedmioty. Przy okazji wybraliśmy się do Markotu by przyjrzeć się życiu jego mieszkańców.
Nie jest to ani noclegownia ani schronisko. Jest to miejsce, gdzie zaangażowani ludzie starają się stworzyć takie warunki, w których potrzebujący mają szanse wydostać się z trudnej sytuacji życiowej. W ośrodku schronienie znalazło ponad 170 osób, w tym 36 to dzieci w wieku od 6 miesięcy do 17 lat. Dzieci maja zapewnione dobre warunki rozwoju. Są codziennie odwożone do szkoły samochodem należącym do ośrodka a popołudniu wracająpiechotą. To zaledwie półtora km. Znajdują się tu nawet małżeństwa.
Jeszcze 6 dorosłych osób mogłoby znaleźć życiową przystań w ośrodku.
Na co dzień Markot boryka się z wieloma problemami. Są to nie tylko problemy podopiecznych ale także kłopoty organizacyjne. Tego typu instytucje mają nieograniczone potrzeby.
Potrzebna jest żywność a szczególnie tłuszcz, który w większych ilościach jest drogi. Wciąż występują braki w odzieży.
Mieszkańcy są pod opieką lekarską. Mają wyznaczoną izbę chorych i gabinet lekarski w którym od czasu do czasu w razie potrzeby pojawia się rodzinny lekarz z Dąbrówna.
Samowystarczalność
Samowystarczalność to jedna z zasad Markotu. Każdy mieszkaniec jest zobowiązany czynnie brać udział w pracach, chyba że jest niezdolny do pracy, a takich jest zdecydowana większość. Część z nich to renciści, którzy mając zapewnione wszystkie potrzebne do życia warunki, dobrowolnie wpłacają część swej renty do kasy ośrodka.
Do ośrodka należy 12 hektarów uprawnego pola, na którym sieje się zboże, sadzi ziemniaki. Chowa się także świnie, których sprzedaż pozwala pokryć część rachunków za energię elektryczną. Ośrodek nie ma w tej chwili żadnych długów. Kobiety uczą się szyć i przerabiać ubrania.
Nie ma jak dobry sąsiad
Mieszkańcy Markotu nie są pozostawieni sami sobie. Między nimi a mieszkańcami wsi nawiązały się zdrowe stosunki.
- Mieszkańcy wsi nie boją się nas, bo od samego początku widzieli, do czego dążymy - mówi Pan Paweł, który w ośrodku jest kierownikiem od pracy.
Od samego początku miejscowi służyli pomocą, ponieważ ośrodek nie dysponował ani własnym transportem, ani własnymi narzędziami. Teraz z kolei to mieszkańcy ośrodka starają się odwdzięczyć tutejszej ludności. Z pieniężnych darowizn można było zakupić sprzęt rzemieślniczy przy pomocy którego wykonywane były prace remontowe w domu. Dysponując narzędziami mieszkańcy ośrodka chętnie wykonują drobne prace na rzecz swoich sąsiadów.
- Jednej z rodzin we wsi mającej siedmioro dzieci wykonaliśmy łazienkę, podłączyliśmy wodę i dzięki temu całą rodzina ma możliwość korzystania z bieżącej wody - opowiada Pan Paweł - Mamy również stałe osoby z pobliskich wsi, które przyjeżdżają do nas na rowerze po chleb i smalec. Dzielimy się z nimi chętnie wszystkim co mamy - oprócz pieniędzy.
Markot i Jodły
Stowarzyszenie Mniejszości Niemieckiej "Jodły" wspiera ośrodek finansowo i materialnie. Poza żywymi pieniędzmi są to paczki np. z odzieżą, artykułami papierniczymi i piśmienniczymi, słodycze dla dzieci. Stowarzyszenie ufundowało miedzy innymi pralkę. W zeszłym tygodniu Panie z "Jodły" przywiozły do ośrodka paczki z odzieżą i świąteczne paczki dla dzieci. Było tam między innymi ponad czterdzieści par rękawic, czapek, szalików i skarpet na zimę wykonanych przez nie własnoręcznie i karton kapci dla dzieci.
- Pan Henryk Hoch służy dobrą radą. Mówi, jak załatwiać w urzędach poszczególne sprawy i do kogo się zwrócić - mówi Pan Paweł.
Siła rąk za pomoc
Jesienią zeszłego roku na arenie publicznej dyskusji pojawił się problem popadającego w ruinę ewangelickiego kościółka w Glaznotach. W miarę swoich możliwości mieszkańcy ośrodka zaczęli się opiekować najpierw starym cmentarzem. Współpraca między obiema instytucjami zacieśniła się, gdy postanowiono wspólnymi siłami odbudować kościółek. Związała ich wspólna idea, która wyszła od nieżyjącego już Marka Kotańskiego, który chciał w odnowionym kościółku stworzyć Centrum Ekumeniczne dla młodzieży.
Ludzie z Markotu zaoferowali swoje usługi w zakresie prac remontowo-rzemieślniczych a "Jodły" zajęły się zdobywaniem środków finansowych i organizacją przedsięwzięcia. Obie instytucje w ten sposób dokonały swoistej wymiany przysług.
Dlaczego odbudową kościółka zajęli się ludzie, którzy sami mają mało pieniędzy na swoje utrzymanie? W tym przypadku nie były ważne nakłady finansowe, bo można je, jak się okazuje zdobyć, tylko sprawna organizacja.
Kościółek jest własnością gminy ewangelickiej. Ostatni ewangelicy dawno opuścili tereny Glaznot a budynek pozostał bez opieki. Groziło mu doszczętne zawalenie.
Prace są prowadzone pod okiem konserwatora zabytków. Udało się już pokryć dach i zabezpieczyć obiekt na zimę.