Historia, być może podobna do wielu innych w naszym mieście, zwyczajna lub niezwyczajna, zależy dla kogo. Postanowiliśmy jednak opowiedzieć ją w skrócie, ukazując losy człowieka całe życie oddanego pracy, by u jej końca zostać zapomnianym, odrzuconym, bez prawa i możliwości rozwiązania jednej z podstawowych potrzeb, jakim jest mieszkanie.
Maria Błach, nauczycielka, przybyła do Ostródy tylko dlatego, że otrzymała tu pracę i mieszkanie w bursie przy ul. Grunwaldzkiej. Podjęła ją w 1972 r. w Liceum Ogólnokształcącym i tej szkole pozostała wierna do końca. Od pięciu lat korzysta z "dobrodziejstw" emerytalnych. I w ciągu tych pięciu lat starała się rozwiązać problem mieszkania chodząc od Urzędu Miasta, któremu ostródzkie LO nie podlega, do starostwa, któremu LO podlega. Po drodze składała wizyty byłym posłom. Nic z tego nie wyszło. Również związki zawodowe ("Solidarność" i ZNP) nie wypowiedziały się, nabierając wody w usta. W końcu nasza bohaterka, zmuszona, wyprowadziła się z bursy w kwietniu 2002 r.
Nie mając innego wyjścia, zamieszkała u córki. - Nad moim mieszkaniem w bursie mieszkali kursanci z OHP - opowiada z rezygnacją w głosie. - Nie dało się tam mieszkać, hałas trwał całe noce. Starostwo proponowało mi coś na wzór ruiny do zagospodarowania przy ul. Mikołaja Kopernika. Mieszkanie to nie było, nie można przynajmniej tak nazwać tego lokalu. Ponadto czuję zażenowanie i wstyd - radnymi Rady Powiatu Ostróda są dziś moi dawni uczniowie...
Maria Błach w tym momencie wymieniła dwa znane nazwiska, których - dla zwyczajnej przyzwoitości - nie podamy. Ci panowie wiedzą, że to o nich chodzi. Jeśli jednak będą mieć kłopoty z odzyskaniem własnej tożsamości - chętnie im w tym pomożemy.
- I od nich nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, poza jedną: proponujemy lokal przy ulicy Mikołaja Kopernika - kończy swoją opowieść.
Pani Maria w tej sprawie otrzymuje wiele listów i telefonów. Ma wielu przyjaciół i znajomych, którzy interesują się jej sprawą. Ostatnio otrzymała list byłej pielęgniarki i z nim przyszła do naszej redakcji. Publikujemy go w całości.
Szanowna Pani Błach,
zdecydowałam się napisać do Pani, bo wiem, że mieszkała Pani w bursie i musiała się wyprowadzić. Ciekawa jestem, czy otrzymała Pani jakąś pomoc ze Starostwa? Czym bowiem różnią się osoby opuszczające baraki przy szpitalu od Pani? Te osoby otrzymały po 9 tys. zł darowizny od szpitala na kupno swoich mieszkań.
Jestem byłą pielęgniarką (nie zatrudniono mnie w spółce, jaką jest teraz szpital) i wiem, że pracujący w szpitalu są zbulwersowani tym, że ktoś, kto przez tyle lat nie kiwnął palcem w bucie, żeby załatwić sobie mieszkanie, teraz dostaje pieniądze, żeby się wyprowadzić. Boją się o pracę, więc siedzą cicho.
A są to pieniądze z naszych składek na ubezpieczenie zdrowotne. Czy Pani też otrzymała jakąś darowiznę? Nie sądzę. Prezes szpitala, wielki dobroczyńca, niech da ze swoich prywatnych, a nie z pieniędzy na utrzymanie szpitala. Prezesa popierał wicestarosta. Niech więc Pani zapyta wicestarostę, czy i dla Pani są pieniądze.
Nie pisałabym do Pani, ale nie mogę patrzeć, co dzieje się w naszym mieście. Jak traktuje się dobrych nauczycieli. Jestem zbulwersowana tym, że wyrzuca się dyrektora Rykowskiego, którego wszyscy w mieście znamy i cenimy. Wicestarosta upatrzył sobie na jego miejsce pana ... (nazwisko znane redakcji) z SLD, więc pan Rykowski w odstawkę.
Szanowna Pani Błach, mimo wszystko wierzę, że Pani sprawa zostanie sprawiedliwie rozwiązana. Niech im Pani tylko nie popuści! Ciekawe, co na to gazety i prokurator?