MIEJSCE NAZNACZONE PROMIENIEM GENIUSZU

Od ponad dwóch tygodni w Dylewie trwają prace wykopaliskowe. Zespół archeologiczny prowadzony przez prof. Tomasza Mikockiego w schowanych pod murawą pozostałościach po pałacu rodu von Rose, poszukuje śladów słynnej kolekcji rzeźb dłuta mediolańskiego artysty - Adolfo Wildta. Gdyby nie przypadek i naukowa dociekliwość, może nigdy nie udałoby sie odzyskać wspaniałych zbiorów.
To za sprawą Franza von Rose Dylewo stało się jednym z bardziej wyjątkowych miejsc. Ten miłośnik sztuki zgromadził w swoim pałacu niezwykle cenną kolekcję rzeźb. Szczególnie upodobał sobie dzieła mediolańskiego artysty Adolfo Wildta, żyjącego i tworzącego pod koniec XIX w. Pałacem w Dylewie nikt się nie interesował. Po pożarze w 1945r., ocalały jedynie skrzydła okazałego budynku. Pozostawiony bez troskliwego właściciela park zarósł, a ukryte w nim skarby sztuki zdane były na łaskę i niełaskę ludzi. Przypadek sprawił, że kolekcją Franza von Rose ponownie zainteresowali się przedstawiciele nauki. Prof. Tomasz Mikocki, sławny polski archeolog, który w tym roku dokonał odkrycia znakomitej mozaiki w jednym z krajów północno-afrykańskich, zainteresował się pewną rzeźbą, znajdującą się w okolicach Łowicza. Postanowił poznać i zbadać miejsce, z którego pochodziła. Trop zaprowadził go do Dylewa. Informacje o kolekcji pochodziły także od ostatniej przedstawicielki rodu Rose.
Dlaczego osoby powołane do ochrony zabytków i innych cennych pamiątek przeszłości nie dołożyły starań, by ocalić pozostałości kolekcji rodziny Rose zgromadzonej w pałacu w Dylewie? Czy to ignorancja czy niewiedza, pospolicie zwana głupotą? Przecież tak kompleks pałacowy, jak i park, mają właściciela. Budynki znajdują się pod rządami gminy Grunwald, a park należy do Agencji Rolnej Skarbu Państwa. Czy losem skarbów Ziemi Ostródzkiej ma rządzić przypadek?

KONSERWATOR ŚPI
W 1992 roku doszło do tragedii, której skutki dostrzeżono dopiero teraz. Do jednego ze skrzydeł, na starych fundamentach pałacu, postanowiono dobudować pomieszczenia z przeznaczeniem na szkołę. Na razie pozostaje tylko w sferze domysłów, czy wojewódzki konserwator wiedział o brutalnej ingerencji, czy w ogóle nie został zapytany o zdanie. Ziemię, wykopywaną ciężkimi maszynami, wywożono na pobliskie wysypisko wraz z tkwiącymi w niej fragmentami rzeźb. Dzisiaj z hałd tego wysypiska naukowcy wydzierają szczątki bezcennych dzieł mediolańczyka. Profesor Mikocki przypuszcza, że część wydobytych przy budowie rzeźb mogła być po prostu zabrana przez osoby pracujące lub nadzorujące budowę. Niektóre z tych przedmiotów trafiły do szopy, z której prof. Mikocki wyciągnął ponad czterdzieści różnych fragmentów marmuru - bezkształtnych i pobrudzonych. Po wstępnych pracach konserwatorskich okazało się, że są to fragmenty słynnych dzieł, uważanych za zaginione. W poszukiwaniach pomocne są stare fotografie. Tu brak czoła, tu nosa, tam części warkocza. Gdyby prace wykopaliskowe i konserwatorskie były przeprowadzone przed dobudową szkoły, wiele dzieł byłoby kompletnych.

MONETA DOROTKI
Przy pracach wykopaliskowych archeologom pomagają również dzieci. Dla nich to duża atrakcja. Jednej soboty w piaskach hałdy mała Dorotka wygrzebała z ziemi starą monetę. Była to moneta z inicjałami rodziny Rose bita w Dylewie. Ci, którzy wcześniej bezmyślnie i nieświadomie niszczyli dobytek i zbiory pruskiego mecenasa, mają teraz szanse stać się ich kustoszami. Do dziś nie wiadomo, w jakich okolicznościach, na początku listopada zeszłego roku zniknęła z wyspy na stawie pokaźnych rozmiarów rzeźba, która w 1903 r. otrzymała pierwszą nagrodę na wystawie sztuki w Dreźnie. Zniszczony i zaniedbany park potrzebuje ochrony. Wycinane z niego drzewa na opał, są pomnikami przyrody. W parku znajdują się groty. Każda z nich była tylko ramą dla dzieł włoskiego, doskonałego dłuta. Jedna z najpiękniejszych rzeźbionych masek, której doskonałość można podziwiać na przedwojennych fotografiach, została zniszczona. Prawdopodobnie rozerwał ją wybuch włożonej do środka petardy. Przy kościółku na trawniku spokojnie leży sfinks. Jest obłupany i nie ma głowy. Badacze zbierają informacje na jej temat, bo po wsi chodzą słuchy, że leży gdzieś zapomniana pod krzakiem w parku.

GDZIE POWĘDRUJĄ ZNALEZIONE RZEŹBY?
Każdego dnia archeolodzy odnajdują kawałki marmuru, z których, przy odrobinie szczęścia, będzie można odtworzyć znakomite rzeźby. Wzorowany na antycznych dziełach, porozbijany na drobne części sarkofag w kształcie wanny, reliefy przedstawiające członków rodziny Rose, ozdobny talerz z herbem miasta Ostródy, porcelana i przedmioty użytku dziennego. Wszystkie mogą zostać odrestaurowane.
Decyzją ministra kultury, odnalezione fragmenty powędrują na dwa lata do Warszawy, do pracowni konserwatora zabytków. A co potem? Czy jest szansa, że bezcenne dzieła wrócą na swoją ziemię? Trwają rozmowy, by pozostałości kolekcji utworzyły nową ekspozycję na ostródzkim zamku. Na kąsek, jakim jest kolekcja, wszystkim cieknie ślinka. Samorząd miejski i starostwo deklarują, że dołożą starań, by skarby wróciły do Ostródy. Pozostaje kwestia pieniędzy. Przewidywany koszt konserwacji wynosi 500 tys. zł. Ktoś za to musi zapłacić. Najlepiej, jeśli koszty poniesie ministerstwo, które objęło patronat nad wykopaliskami. Obok tego są oczywiście koszty stworzenia ekspozycji, które muszą wziąć na siebie ostródzkie samorządy.