Na całe nieszczęście turyści zazwyczaj mają dobry wzrok i z wielką dokładnością dostrzegą każdy śmieć. Ich zadanie jest ułatwione, bo śmieci są całe sterty. Przyroda ze wstydem zakrywa to co może.
Wiosną, kiedy pojawiły się pierwsze sztormy na Jeziorze Drwęckim, można było zauważyć przy brzegu wzdłuż ścieżki spacerowej w kierunki przystani, góry nieczystości. Puste butelki po tanim winie, reklamówi, puszki, plastiki. Zanim zajęły się tym służby odpowiadające za czystość w mieście, trzciny urosły i zakryły problem. Podobnie rzecz się ma przy molo. Wzdłuż betonowego nabrzeża rosną gęsto grążele, rośliny objęte ochroną. W ich gąszczu skryły się stare opony, elementy motorów i inne pospolite śmieci. Wodna roślinność jest przeszkodą w utrzymaniu czystości przy brzegu.
- Aby wyciąć grążele rosnące na terenie miasta i umożliwić tym samym oczyszczenie dna, należy uzyskać zgodę konserwatora przyrody. Z takim wnioskiem mogą wystąpić przedstawiciele samorządu - mówi Andrzej Grzeluk główny ichtiolog w Gospodarstwie Rybackim Ostróda.
Problem wydaje się banalny do rozwiązania, bo nie wymaga nawet wysokich nakładów finansowych, tylko brak inicjatora. Osoba odpowiedzialna za czystość w tym rejonie była nieuchwytna. Dowiedzieliśmy się tylko, że sprawa jest bardziej skomplikowana niż się wszystkim wydaje i nikt nie chce jej podjąć. Czy trudność w rozwiązaniu problemu jest wystarczającym usprawiedliwieniem jego zaniechania? Ostróda chce być miastem turystycznym, a nie potrafi się nawet sama umyć.