Relacja z wyprawy na Mont Blanc i Elbrus 2008 (Wioletta Gutfrańska)
Dnia 1 lipca o godzinie 8 rano, wspinając się drogą od strony francuskiej, stanęłam na szczycie Białej Góry (4810m npm,). Atak szczytowy rozpoczęłam o 2 w nocy ze schroniska na Auguille du Gouter, położonego na wysokości 3817m npm. W schronisku, ze względu na zatłoczenie ludzi takich jak ja - spełniających swoje marzenia, nie było szans nawet na krótką drzemkę a co dopiero na zregenerowanie sił. Noc zapowiadała piękną pogodę, jednak mimo rozgwieżdżonego nieba zaczął wiać silny wiatr utrudniający drogę.
Po krótkiej przerwie w schronie Wallot, gorącej herbatce i kostce czekolady na wysokości 4362m npm ruszyłam w dalszą drogę. Przepiękny wschód słońca zapierał dech, pomimo przeszywającego zimna -20C. Ruchy stawały się coraz wolniejsze, na co wpływ miała wysokość i silny wiatr na wąskiej eksponowanej grani szczytowej, zmuszając do odwrotu. Mimo tego nadal wytrwale szłam naprzód. Na szczycie, na którym stali już ludzie różnej narodowości wyjęłam flagę z herbem powiatu, wypowiadając magiczne słowa "Jam jest posąg człowieka na posągu świata".
Zdobycie góry ofiarowałam moim ukochanym zmarłym rodzicom.
Po wysłaniu sms-ów z wiadomością o sukcesie do rodziny i przyjaciół, wyczerpana, ale jakże szczęśliwa, udałam się w drogę powrotną. Wiedziałam, że to nie ostatni zdobyty szczyt tego lata…
Zdobycie najwyższej góry Kaukazu wymagało dłuższego czasu na aklimatyzację. Pięciotysięcznik nie jednego śmiałka zawrócił z drogi, czego byłam świadkiem. Góra technicznie dość łatwa, to wygasły wulkan o nie dużym stopniu nachylenia, jednak niespodziewane, częste zmiany pogody i bardzo duży wpływ wysokości, mniej tlenu, może utrudnić całą wyprawę.
Po wylądowaniu w Mineralnych Wodach, wręczeniu łapówki miejscowej milicji za rzekome nie posiadanie zezwolenia na przebywanie na ich terytorium, wraz z członkami Klubu Wysokogórskiego z Olsztyna, udałam się busem do miejscowości Elbrus na pole namiotowe. Tam dwa dni czekaliśmy na uzyskanie zameldowania i działania w strefie przygranicznej tzw. owiru z Gruzją. Pierwszą aklimatyzację zrobiliśmy wspinając się na górę Armyczy (3984m npm) przez dolinę Adyłsu, dojeżdżając do bazy wojskowej w Dżantuganie. Tam po długiej wędrówce w palącym słońcu dotarliśmy na wysokość 3100m npm, gdzie założyliśmy bazę z zamiarem ataku na szczyt o godzinie 3 w nocy. Ze szczytu podziwialiśmy przepiękne widoki „dzikich” gór, nie zdeptanych jeszcze przez ludzi.
Wejście na Elbrus rozpoczęliśmy z miejscowości Terskoł, gdzie udaliśmy się do Garabaszy tzw. beczek na wysokości 3800m npm. Tam rozbiliśmy swoje namioty. Tego samego dnia podeszliśmy na wysokość 4500m npm i ponownie zeszliśmy do założonej bazy na noc. Następnego dnia, mijając schronisko „Prijut 11” i skały Pastuchowa dotarliśmy na 4800m npm i tą samą drogą wróciliśmy na nocleg na niższej wysokości. Taka właśnie jest zasada aklimatyzacji, aby podejść jak najwyżej a nocować jak najniżej. Przez następne dwa dni czekaliśmy na poprawę pogody, przeżyliśmy burzę śnieżną, która zostanie mi na długo w pamięci. W nocy z 16 na 17 lipca rozpoczęliśmy atak na szczyt. Atak trwał 7,5 godziny ( śr.12h). Na wysokości 5200m npm na trawersie, zrobiliśmy przerwę na kilka oddechów i gorącą herbatę. Stąd krok po kroku, pokonując tzw. siodło góry, mijając bardzo wyczerpanych, czasami zawracających z drogi ludzi, zdobywałam górę. Dotarłam na szczyt wraz z koleżanką. Łzy wzruszenia płynęły mi po twarzy i zrozumiałam jaką małą jest się istotą wśród tych „wielkich” gór. Tam wysoko wszystko wydaje się inne, cudowne, niepowtarzalne a problemy dnia codziennego przestają istnieć.
Powrót zajął mi 4 godziny. Myślałam tylko o czymś do picia, a wyczerpany i odwodniony organizm domagał się odpoczynku.
Resztę dni spędziłam na wycieczkach do pobliskich dolin. Dotarłam również do czoła lodowca Szcheldy. Poznawałam kulturę ludu republiki Kabardyjsko- Bałkarskiej, bardzo przyjaznej i gościnnej. Słuchałam ich muzyki, uczyłam się ich ludowego tańca, zajadałam się ich kuchnią. Starałam się przekazać nasze zwyczaje i piękno krajobrazu powiatu ostródzkiego. Do już tęskniącej Ostródy dotarłam 23 lipca.
Moje marzenia spełniły się nie tylko dzięki mojej wytrwałości, ale przede wszystkim dzięki ukochanemu mężowi, który mnie wspierał, dopingował i opiekował się moją niepełnosprawną córką Klaudią.
Chciałam również Bardzo podziękować Przewodniczącemu i całemu Zarządowi Koła Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym Koło w Ostródzie za zapewnienie opieki dla córki podczas moich wojaży.
Foto: Wioletta Gutfrańska |