Absolutnie żadnych skojarzeń z dinozaurami

W Ostródzie pełnia lata, a więc czas muzycznego szaleństwa. Przed sobotnim koncertem RMF FM Muzyka Najlepsza Pod Słońcem o wieczności, komercji i planach rozmawiamy z Krzysztofem Cugowskim, liderem Budki Suflera. Z Krzysztofem Cugowskim rozmawiała Agnieszka Szaciłowska.


Zespół o nazwie Budka Suflera powstał w 1969 r., a tak naprawdę datę powstania kapeli wyznacza termin wydania pierwszego nagrania radiowego "Sen o dolinie" w lutym 1974 roku. Po 32 latach muzycy ciągle z taką samą energią porywają publiczność, którą prowadzili przez zmieniającą się polską rzeczywistość w ciągu tylu lat. Jak to się robi? Jaka jest recepta na wieczność?
- Trzeba się dobrze odżywiać (śmiech). Żartuję oczywiście, ale już tak na poważnie to... nie wiem. Trudno to jakkolwiek określić. Niestety, nie ma jakiegoś kamienia filozoficznego. My po prostu gramy i tyle. Tak się akurat szczęśliwie dla nas ułożyło, że gramy już tyle lat i ludzie ciągle chcą nas słuchać.

To chyba jest dość wyczerpujące zajęcie...
- Przyznaję, że mamy coraz mniej siły i energii. Ta profesja wymaga też dużej odporności. Tego nam powolutku zaczyna brakować. Nic dziwnego, przecież gramy nieprzerwanie od 33 czy 34 lat. Mamy prawo być podmęczeni.

W ciągu lat muzyka Budki Suflera zmieniała się, ewoluowała. W jakim kierunku? Jak Pan to dziś ocenia?
- Na początku byliśmy zespołem grającym progresywnego rocka, potem przechodziliśmy różne etapy. W tej chwili, mam na myśli już ostatnie lata, to są takie poprockowe piosenki. Zmieniamy się tak samo, jak zmieniają się gusta naszej publiczności. Wracając do wcześniejszego pytania, to jest też powodem, że tak długo gramy. Tworzymy dla publiczności, nie dla krytyków, i publiczność to czuje.

Muzyka, tak zwane muzykowanie, jednak kosztuje. W tym wypadku komercjalizacja nie jest bezpodstawna.
- Nie jesteśmy jakimś Vincentem Van Gogh, który swoje prace wkładał do szuflady i zmarł w nędzy. Żyjemy z tego, co robimy, w związku z tym prowadzimy działalność komercyjną. Moim zdaniem jakakolwiek działalność "dla publiczności" jest komercyjna. Nie widzę w tym żadnej ujmy. Mówię oczywiście o ostatnim czasie, bo w ciągu tej drogi graliśmy bardzo różne rzeczy.

Czy z czegoś trzeba było zrezygnować dla muzyki?
- Muszę przyznać, że muzyka troszkę przeszkodziła mi w ukończeniu studiów. Ale per saldo chyba tego nie żałuję, bo nie sądzę, bym był dobrym prawnikiem.

Zaczynał Pan trzy kierunki, więc prawo było ostatnie?
- Tak. W tym kierunku byłem najdalej zaawansowany (śmiech). Myślę, że nie byłbym dobrym prawnikiem. Chwała Bogu, że ułożyło się tak, jak jest.

Czy to właśnie przygoda z prawem miała wpływ na to, że w którymś momencie padła decyzja, by pójść w politykę?
- Tu nie chodziło o to. Po części chciałem wykorzystać swoją popularność do zrobienia czegoś pożytecznego. Ale patrząc na to dziś, powiem, że miałem w życiu lepsze i gorsze pomysły. To akurat był pomysł gorszy. Może nie bardzo zły, ale gorszy i szczerze tego żałuję. Ale póki człowiek nie dotknie pewnych spraw, nie pozna tego, będzie mieć inne wyobrażenie, jak jest w rzeczywistości. Mimo wszystko może uda mi się coś dla swojego rodzinnego miasta wykonać. Jest parę realnych spraw.

Na przykład teatr w Lublinie?
- Tak (uśmiech). Teatr w budowie, trzeba podkreślić. Budowa się rozpoczęła w 1971 roku. Mam nadzieję, że sprawa doczeka finału, bo już jest zgoda wszystkich na to, że to trzeba zrobić, już są pieniądze więc to połowa sukcesu.

Zastanawiał się Pan może kiedyś, co innego robiłby Pan w życiu, gdyby nie talent?
- Mógłbym być taksówkarzem (śmiech). Dobrze prowadzę.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o Pana synów. Kiedy postanowili wejść na ścieżkę podobną do Pańskiej, jak Pan zareagował?
- Ja im odradzałem, bo to jest zajęcie dla ludzi bardzo odpornych i zawziętych. Nie podejrzewałem swoich synów o tego typu przymioty i nadal nie jestem przekonany. Oni tak wybrali, tak chcieli postąpić, są przecież już dorosłymi ludźmi i dokonują świadomych wyborów.  Są bardzo samodzielni, sporadycznie radzą się mnie i to raczej w technicznych sprawach. I bardzo dobrze. Pewnych rzeczy muszą doświadczyć na własnej skórze. Zresztą i tak by mi nie uwierzyli, gdybym ich przed czymś ostrzegał. Jak to jest przecież zawsze z młodymi. Wiem, bo sam taki byłem.

Był Pan już kiedyś w Ostródzie?
- O, i to nie raz. Graliśmy z pewnością już tu kiedyś.

Szybkie skojarzenie z Ostródą?
- WAKACJE (śmiech).

Teraz jest taki czas, kiedy my odpoczywamy, a zespół ciężko pracuje na trasie.
- To prawda. Od maja gramy praktycznie w każdy weekend, piątek, sobotę, niedzielę. Jednocześnie jesteśmy w połowie nagrywania kolejnej płyty . Jeszcze nie wiemy, jak ją wydamy i co z tego wyjdzie. Myślę, że skończymy ją bliżej jesieni i wtedy zaczniemy się zastanawiać, co z tym zrobić.

Dziękuje za rozmowę. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejny album.