Wyrzucony na bruk po 34 latach pracy

Jan Komischke ma za sobą 34 – letni staż pracy. Aż 28 lat przepracował w Środowiskowym Hufcu Pracy w Ostródzie. Dwa i pół roku przed emeryturą został z niego zwolniony, pozostawiony bez środków do życia.  Dlaczego? Bo upomniał się o swoje prawa?

Czasy współczesne postawiły szeregowych pracowników w roli wyrobników, którzy słyszą: chcesz mieć pracę?- nie podskakuj! Żądasz przestrzegania prawa? - na twoje miejsce czeka stu innych. Ludzie czują się poniżani, ponieważ nic nie znaczą w machinie prywatnych układów i egoistycznych rządów znacznej części kierowników, dyrektorów, prezesów itp. Boleśnie przekonał się o tym nasz Czytelnik.

- Od 28 lat byłem pracownikiem ŚHP na stanowisku starszego wychowawcy – opowiada 53 -letni Jan  Komischke - Dziesięć lat temu, pracując w hufcu, nabyłem dwie grupy niepełnosprawności; na kręgosłup i na wzrok. Było to solą w oku dla kadry i dla pani komendant, Teresy Wojtowicz.

Z racji niepełnosprawności, pan Jan nie mógł wykonywać niektórych czynności. Nie mógł pracować w nadgodzinach ani w nocy. Lekarz medycyny pracy wyraźnie zalecił mu 7 godzin pracy.

- Zacząłem kwestionować wymagania w stosunku do mnie – mówi Komischke – i żądać literalności prawa, żeby moja praca była dostosowana do ustawy o niepełnosprawności. Nie podobało to się pani komendant, która nie zmieniła w stosunku do mnie wymagań. Próbowała zmuszać mnie do wyjazdów w nadgodzinach. Kazano też czasem dźwigać mi ciężkie pudła.

W tej sytuacji, pan Jan poprosił Warmińsko-Mazurską Wojewódzką Komendę Ochotniczego  Hufca Pracy o przeprowadzenie kontroli w zakresie przestrzegania przez jego zwierzchniczkę ustawy o niepełnosprawności pracowników. W piśmie, oprócz podstawowego zarzutu, pan Komischke podał również inne.

- Napisałem o podwójnym kadrowaniu – mówi p. Jan – Jako zatrudniony przez komendę wojewódzką, miałem w Olsztynie założoną teczkę osobową. Pani komendant w Ostródzie, nie wiadomo na jakiej podstawie, utworzyła moją drugą teczkę. Mają je chyba wszyscy pracownicy. Przed kontrolą inspekcji pracy pochowała nasze teczki, które wcześniej często leżały na wierzchu i każdy mógł do nich zajrzeć. To łamanie przepisów o ochronie danych osobowych. Zażądałem na tę okoliczność kontroli. To zadziałało przeciwko mnie. Poprosiłem też Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich w Warszawie o zbadanie, na jakiej podstawie, do projektu Europejskiego Funduszu Społecznego, realizowanego przez ŚHP, pani komendant wprowadziła swoją córkę? Przecież była ona po studiach wyższych, a projekt obejmował tylko uczniów szkół zasadniczych zawodowych, ewentualnie szkół średnich. Projekt był skierowany do podopiecznych OHP. Córka pani komendant nie była naszą podopieczną. Otrzymałem odpowiedź, że obecnie prowadzona jest procedura weryfikowania informacji w tej sprawie.

Pan Komischke złożył prośbę o kontrolę w listopadzie 2012r. Przez półtora miesiąca nie było odzewu. Pan Jan wysłał więc powtórne pismo, stwierdzając w nim, że przy tak długim oczekiwaniu część dokumentów może być "zamieciona pod dywan".

- Dostałem w odpowiedzi zarzut, że podważam autorytet pana komendanta i pani komendant – mówi Jan – Jak miałem czelność mówić, że cokolwiek jest zamiatane pod dywan? A przecież kontrola ma wtedy sens, gdy następuje szybko po zgłoszeniu. Kiedy jest dużo czasu, dokumenty można zamienić. Kontrolę przeprowadzono, ale w dziwny sposób. Przysłano przedstawiciela Komendy Wojewódzkiej OHP. Posiedział od 9:00 do 13:00 u pani komendant, zwinął się i pojechał. Później ubrano to w słowa a mnie wmawiano, że wyssałem wszystko z palca.

Mężczyzna opowiada, że po kontroli stał się obiektem złośliwych uwag i obraźliwego traktowania.   

- Byłem bardzo zestresowany – mówi – Ufałem, że komenda wojewódzka zrobi coś lub spróbuje załagodzić sytuację. Zawiodłem się, zrobiono ze mnie czarną owcę.

Pismem z dnia 20.12. 2012r., a więc  po dwukrotnej prośbie o kontrolę, pan Komischke otrzymał z Wojewódzkiej Komendy OHP……….naganę za, m.in.: kierowanie bezpodstawnych oskarżeń wobec współpracowników i przełożonego, niestosowanie się do poleceń przełożonego, stosowanie mobbingu wobec współpracowników oraz dwukrotne stosowanie wobec nich i pani komendant szantażu. Zarzuty te oparto jedynie na dokumentach sporządzonych przez komendantkę ŚHP w Ostródzie. Na podstawie dwóch sprawozdań ( z grudnia br.) z przedsięwzięć wychowawczych, zarzucono panu Janowi "ciągłe niestaranne i niesumienne wykonywanie obowiązków służbowych". Jeżeli zdarzyło się to dwa razy, to dlaczego komendant pisze: "ciągłe"?  Innym argumentem jest: "Brak posiadania podstawowej wiedzy na temat problemów dydaktycznych w będącej pod pana opieką grupie wychowawczej uczestników ŚHP". Jednym z uzasadnień nagany jest również : "zastraszanie współpracowników i przełożonego nasłaniem prokuratury, inspekcji pracy i Komendy Głównej". Zastraszanie? Której z tych instytucji  boi się przełożony? Niestraszne powinny mu być wszelakie kontrole czy też groźby ich nasłania. Zastanawiający jest fakt, że wszystkie prawie zarzuty oraz dokumenty je potwierdzające dotyczą grudnia, czyli okresu już po złożeniu przez pana Jana wniosku o kontrolę. Przypadek czy nagonka dla odwrócenia uwagi?

- Mówiono mi – opowiada p. Jan – że komendantka ma mnie już dość, że straciła do mnie zaufanie a reszta kadry nie może już ze mną współpracować. Pisma przeciwko mnie podpisywali też pracownicy. Zarzucali mi mobbing. Jak ja miałbym to robić w stosunku do siedmiu pań, które tam pracują? Dlaczego nie zgłosiły tego od razu do prokuratury? Przez 34 lata otrzymywałem dobre noty i premie. Raptownie, w ciągu ostatnich miesięcy zgłupiałem i, wiedząc, jaka jest sytuacja na rynku pracy, zapragnąłem takimi działaniami sam siebie zwolnić? Mam 53 lata, żonę nie pracującą, ta praca jest dla nas jedynym źródłem utrzymania. 

14 marca br. Komischke dostał wypowiedzenie z 3-miesięcznym okresem wypowiedzenia. Dziwne, bo ilość i jakość zarzutów tam zamieszczonych kwalifikuje się na dyscyplinarkę. Czyżby chodziło o to, żeby trudniej było panu Janowi wygrać w Sądzie Pracy?

- Byłem w hufcu ostatnim pracownikiem ze starej ekipy i chyba chcieli się mnie już pozbyć – podejrzewa p. Jan - Za dużo wiem, a do tego doszły dwie grupy niepełnosprawności, więc niepotrzebny im taki niedołęga. Wytykano mi te grupy, siedem godzin pracy. Dokuczano, że chodzę w jednym ubraniu, że śmierdzę. Kazano mi zamiatać chodnik i sprzątać g….przed budynkiem. Na każdą okoliczność musiałem napisać notatkę służbową, gdzie w danej godzinie byłem i z kim rozmawiałem. Od innych pracowników nikt tego nie żądał. To były szykany i prawdziwy mobbing. Zrobiono ze mnie szmatę i wyrzucono na bruk jak śmieć, pozostawiając bez środków do życia. A przecież PFRON refundował 50% moich poborów Jest jedna pani, zatrudniona u nas do końca czerwca. Ja odchodzę z pracy też w czerwcu. Czy wniosek nie nasuwa się sam? 

W styczniu Jan Komischke otrzymał z komendy wojewódzkiej OHP upomnienie za: " samowolne opuszczenie stanowiska pracy bez usprawiedliwienia, bez zgody przełożonego w dniu 11.01.2013r". Dowód? Notatka służbowa komendantki OHP w Ostródzie oraz polecenie wyjazdu służbowego dla pana Jana Komischke.

-  Próbowano podważyć moją niepełnosprawność – tłumaczy ten fakt pan Jan – i wysłano mnie na badania do lekarza olsztyńskiego współpracującego z Komendą Wojewódzką OHP.  Pojechałem tam 11 stycznia. Po wejściu do pani doktor usłyszałem: "Pan wie, że z pracodawcą się nie zadziera?". Powiedziała mi też, że zdejmuje obowiązek pracy przez 7 godzin, który miałem dotychczas ustalony. Odpowiedziałem, że odwołam się do Wojewódzkiego Zespołu Kontroli Medycyny Pracy.  Po tych słowach, doktor wezwała drugą panią, coś tam konsultowały i ostatecznie wycofały się z pierwszego zamiaru, utrzymując dotychczasowe orzeczenie. Poszedłem od razu do kadr komendy wojewódzkiej, żeby oddać zaświadczenie potwierdzające wykonanie badań. Z Olsztyna wyjechałem po godz. 13-tej. W Ostródzie byłem o 14:16. Z racji tego, że utykam, dotarcie do hufca z dworca zajęłoby mi ok. 20 minut. Efektywnego czasu pracy zostałoby mi kilkanaście minut. Nie wróciłem więc do biura. Za to, że nie dotarłem, dostałem upomnienie, które zaskarżyłem do Sądu Pracy. Przecież, w skierowaniu na badania pracodawca nie określa czasu, w jakim ma ono zostać przeprowadzone. Zwalnia pracownika z całego dnia.

Po otrzymaniu upomnienia, pan Jan zaczął pisać do Komendy Głównej OHP. Obiecano mu mediację i wyciszenie problemu. Przyjechali i rozmawiali, ale, niestety, nic się nie zmieniło. Przełożona, jak twierdzi mężczyzna, nadal mu dokuczała.

- Do różnych ludzi opowiadała o mnie złe rzeczy - mówi Komischke - Nagminnie mnie sprawdzała w zakładach pracy, do których chodziłem z młodzieżą, dzwoniła tam i pytała jak się sprawuję, czy w ogóle jestem itp. Pracownicy tych zakładów pytali mnie nawet o to, co dzieje się w ŚHP, że szefowa na okrągło przychodzi lub dzwoni z pytaniem nie o uczniów, lecz o mnie. Takim działaniem pani komendant podważała mój autorytet u tych ludzi. W wypowiedzeniu zarzuca mi się, że oszukuję w pracy, że nie wykonuję terminowo obowiązków. To bzdura. Zawsze planowałem sobie pracę, wpisując z wyprzedzeniem w dzienniku wychowawczym zajęcia, które podpisywałem dopiero po ich realizacji. Przez tyle lat było to właściwe, a teraz stało się argumentem do mojego zwolnienia. Nadal trwa postępowanie wyjaśniające w sprawie córki pani komendant. Nie zakończono tego tematu, ale skończono ze mną po to, żebym nie drążył.

Pan Komischke jest na zwolnieniu lekarskim. Twierdzi, że jest strzępkiem nerwów, do czego doprowadzili go przełożeni. Wypowiedzenie i kary, jakie otrzymał, zaskarżył w Sądzie Pracy. Żąda cofnięcia wypowiedzenia i odszkodowania za utracone zdrowie.

- Nie masz prawa w tym, niby demokratycznym państwie, zażądać kontroli, nie masz prawa o coś prosić, bo w tym samym momencie trzeba znaleźć na ciebie "haka", żeby cię usunąć – mówi rozgoryczony mężczyzna - Zabrakło mi 11 dni do emerytury z Karty Nauczyciela. Od 31 grudnia 2008r OHP  już jej nie podlegało. Zacząłem działać w związkach zawodowych w kierunku przywrócenia nam Karty. Wtedy, postawiono mi zarzut, że wchodzę w czyjeś kompetencje, że ze służbowego komputera kontaktuję się mail-owo ze związkami. Nie podobało się wszystko, co robiłem. Napisałem coś – było źle, zrobiłem – też niedobrze.  Wspólnie i w porozumieniu zrobiono ze mnie kozła ofiarnego.

W uzasadnieniu wypowiedzenia pracy panu Komischke czytamy, że "przyczyną rozwiązania umowy o pracę jest utrata zaufania do pracownika i niemożliwość dalszej współpracy polegająca na: 1) Przekroczeniu przez pracownika granic dopuszczalnej krytyki pracodawcy i współpracowników. 2) Nagannym zachowaniu pomimo wielu rozmów dyscyplinujących i nałożonych kar porządkowych. 3) Łamaniu podstawowych obowiązków pracowniczych.

W punkcie pierwszym chodzi o, zdaniem przełożonych, kierowanie pism z fałszywymi, bezpodstawnymi zarzutami do Komendy Głównej OHP. Punkt drugi opiera się na naganie i upomnieniu. Punkt trzeci, to wyjścia z pracy, które nie pokrywały się z podanym celem, korespondencja mail-owa w pracy z przewodniczącym związków zawodowych, wpisywanie z wyprzedzeniem działań wychowawczych, nie przestrzeganie w pracy zasad współżycia społecznego itp.

Jesteśmy w posiadaniu również innych dokumentów. Firma "WALMIR"  W.L. PURZYCCY  stwierdza, że była zadowolona ze współpracy z Janem Komischke, który, jako jedyny, reagował na każdy problem przez nią zgłaszany. W piśmie podpisanym przez Waldemara Purzyckiego, m.in. czytamy: " Osobiście przychodził do hurtowni kontrolować praktykantów, gdzie inni wychowawcy robili to telefonicznie. /-/ Jesteśmy oburzeni, że zwalnia się tak dobrego pracownika z wieloletnim stażem i tak zaangażowanego w sprawy wychowania młodzieży na 2,5 roku przed emeryturą".

Na innym dokumencie, trzynaście zakładów pracy podpisało się pod następującym oświadczeniem:

" Potwierdzamy, iż współpraca nasza jako pracodawców z wychowawcą Janem Komischke oraz podległymi jemu uczniami na praktykach jest prawidłowa. Życzylibyśmy sobie, by każdy wychowawca tak realizował swoje obowiązki". 

Również Dariusz Struk, były komendant ŚHP w Ostródzie stwierdza, że pan Komischke zawsze był dobrym, rzetelnym i niekonfliktowym pracownikiem.

- To idealista – mówi – U niego wszystko musi być na swoim miejscu i zgodne z prawem.
Dziwne jest jedno. Przez 28 lat pan Komischke cieszył się, jako pracownik, dobrą opinią. Nie otrzymywał nagan ani upomnień, które posypały się raptem po tym, gdy zażądał kontroli przestrzegania prawa w OHP. Człowiek, do którego przez wiele lat nie było zastrzeżeń, nagle, w przeciągu dwóch miesięcy okazał się beznadziejnym pracownikiem? Gratulujemy jego przełożonym dobrego samopoczucia. 

Pani Komendant ŚHP w Ostródzie, Teresa Wojtowicz odmówiła wypowiedzi w powyższej sprawie.

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.